punkt Archimedesowy
Siedzieliśmy pewnego wieczoru z Cyprianem;
ja w pidżamie, z kubkiem kakao w dłoni,
on w swym kolorowym szaliku, oparty o poduszkę,
patrzący koralikowymi oczami gdzieś w przestrzeń za oknem,
jakby nieobecny...
- O czym tak myślisz? - zapytałam targając delikatnie jego brązowe futerko.
- Myślę sobie o tym, że jest dobrze. - uśmiechnął się.
- A pamiętasz, jak się tu pojawiłeś? Też było tak ciemne niebo i tki księżyc. Tylko śnieg leżał na ulicach.
- Ano było. Choinka stała cała w igiełkach, a w domu pachniało czerwonym barszczem. I też było dobrze.
- Nie, dobrze nie było. Było źle i smutno, jakoś tak... nieświadomie.
- Bo nie widziałaś siebie, uciekałaś przed czymś, co trzeba było zwyczajnie przyjąć. - uśmiechnąć się znów.
- Tak, masz rację. Czasem coś nam przesłania obraz, fałszuje go.
- Unieszczęśliwia, bo chcesz zastąpić siebie tym czymś. A przecież to niedorzeczne, nie sądzisz?
- Hmm...masz rację i o tym miałaś się przekonać.Dlatego wiedziałem,że muszę Ci to uświadomić.
- Każdy potrzebuje jednego stałego punktu odniesienia, jakiegoś pewnego elementu. I taki sią znalazł, choć strach pomyśleć, jak długo nie wierzyłam w jego istnienie. A to tylko ja...
- tak, najciemniej pod latarnią - zaczął się śmiać.
I tak odkrywając znaną prawdę "Cogito ergo sum", a to, że jesteśmy sobą jest największym dobrem, uczciliśmy odkrycie kolejnym kubeczkiem kakao.
grudzień 2003